Mit dorosłości

Jak będziesz dorosły to… no właśnie. Co? Gdy byłym młodszy, to dla mnie „dorosłość” była wręcz czymś mitycznym. Niczym Graal, Atlantyda czy Kamień Filozoficzny. Pamiętam, że obiecywałem sobie, że wszystko się zmieni, jak już będę dorosły. Wyjadę z Leszna. Zmienię otoczenie. Nikt nie będzie mnie znał, czyli będę mógł wykreować samego siebie na nowo. Zacznę z czystą kartą. Od razu zacznę pracować i stanę się niezależnym finansowo… Tymczasem, gdy skończyłem 18 lat, za pieniądze które dostałem w prezencie chciałem kupić sobie laptopa – w końcu za rok miałem iść na studia. Znalazłem ofertę. Wysłałem pieniądze w banku na rynku w Lesznie. Nigdy więcej nie zobaczyłem ani pieniędzy, ani laptopa. 2400zł w 2007 roku. Moją „dorosłość” zacząłem od: bycia oszukanym; składania zeznań na policji; wstydu, złości i płaczu. I o ile po raz kolejny sparzyłem się nadto ufając nieznajomym, to był to dopiero początek moich przygód w „dorosłości”.

Co to znaczy być dorosłym?

To pytanie chodzi za mną od dłuższego czasu. Po pierwsze moim problemem było mylenie dorosłości z pełnoletniością. Wikipedia podaje:

Pełnoletniość (pełnoletność) – określony przepisami prawa cywilnego status prawny osoby fizycznej, uzyskiwany zwykle po osiągnięciu określonego wieku (osoba bez takiego statusu nazywana jest małoletnim, a potocznie niepełnoletnim). Osiągnięcie pełnoletniości wiąże się zazwyczaj z osiągnięciem pełnej zdolności do czynności prawnych oraz możności bycia podmiotem praw i obowiązków.

Nie ma tu ani słowa o „dorosłości”. To, że w Polsce kończymy 18 lat, nie implikuje, że osoba jest „dorosła”. Czym zatem jest dorosłość? Znów Wikipedia:

Dorosłość – określenie stanu dojrzałości fizycznej (w biologii odnosi się do organizmu), zwykle człowieka (mężczyzny lub kobiety), który nie jest dzieckiem.

Uzyskanie pełnoletniości jest momentem formalnie oznaczającym dorosłość (mylnie utożsamianą z dojrzałością).

I tu mam pierwszy problem. Z jednej strony „dorosłość” oznacza „stan dojrzałości fizycznej”, a z drugiej „Uzyskanie pełnoletniości jest momentem formalnie oznaczającym dorosłość”. Pytanie jak zdefiniować „dojrzałość fizyczną”? Bo jeżeli popatrzymy wyłącznie na możliwość reprodukcji, to większość (jak nie wszyscy?) ludzi osiąga ją o wiele wcześniej. PWN podaje:

U człowieka proces osiągania dojrzałości płciowej nosi nazwę pokwitania; rozpoczyna się zwykle w wieku ok. 11 lat u dziewcząt, a 12–13 lat u chłopców; (…) Dojrzałość płciową charakteryzuje pojawienie się popędu płciowego i cykli rozrodczych, sterowanych przez czynniki środowiskowe (np. światło) i hormonalne. U samic ssaków występują cykle płciowe zw. rujowymi (ruja), a u niektórych naczelnych, w tym u człowieka, cykle miesiączkowe (miesiączka).

Ale wiadomo, że fizyczność nie kończy się na płciowości. Człowiek rośnie (o ile dobrze pamiętam) do 21 roku życia. Jak byłem wyrywać ósemkę 2 lata temu, to chirurg mówił, że miał klientkę, której w wieku 60 lat wyrosła ósemka. Więc jakby jak jednoznacznie zdefiniować „dojrzałość fizyczną”? Liczbą siwych włosów? Wyrastaniem ósemek? Tym, że przestało się rosnąć? A jeżeli faktycznie chodzi tylko o płciowość, to co? Osoby, które mają ~14 lat są już dorosłe, bo są dojrzałe płciowo?

Niestety dla części ludzi punkt widzenia kończy się na fizyczności. Na szczęście dorosłość to nie tylko fizyczność. I tak też podaje PWN:

wiek dorastania, adolescencja, wiek dojrzewania,
okres rozwoju człowieka stanowiący przejściowe stadium między dzieciństwem a dojrzałością biol. i psychol. (dorosłością); wyróżnia się 3 etapy: preadolescencja (10.–12. rok życia), wczesny w.d. (13.–16. rok życia), późny w.d. (17.–20. rok życia).

Dojrzałość psychiczna

Jak stwierdzić, czy osobnik osiągnął dojrzałość psychiczną? No sprawdzamy czy ma odpowiednie cechy. A więc jakie cechy powinien mieć dorosły? Jest to dość grząski temat, ponieważ punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Z jednej strony (ponownie) Wikipedia podaje np: samokontrola, stabilizacja społeczna, niezależność, odpowiedzialność, taktowność, samodzielność, powaga, wytrzymałość, doświadczenie, obiektywność, własne decyzje. A z drugiej czy bezdomny, któremu w życiu nie wyszło jest niedojrzały psychicznie, bo nie ma stabilizacji społecznej? Cytując pewną kapelę rockową: przypuszczam, że wątpię. Każdy ma inną wytrzymałość psychiczną. Ostatnio oglądałem na YouTubie gościa, który jest milionerem, bo potrafi obracać swoimi pieniędzmi i inwestować na zagranicznych rynkach ogromne pieniądze, ale do tego (moim zdaniem) trzeba mieć nerwy ze stali – ja bym tak nie potrafił. Ale przecież z jego punktu widzenia to jest norma, i to ja mogę być niedojrzały. No i ok. To wszystko jest w porządku. Ten bezdomny może mieć o wiele więcej doświadczenia życiowego niż ja i czy wspomniany milioner. I tu natrafiamy na podobny problem jak z dojrzałością fizyczną: jak to jednoznacznie określić? Czy można wszystkich mierzyć jedną miarą? Z mojego doświadczenia świat nie jest zero-jedynkowy, nie jest czarno-biały. Jestem gorącym przeciwnikiem wszelkich standaryzacji czy normalizowania. Próby wpisania każdego człowieka w pewne „ramy”. Ramy najczęściej nakreślone przez statystykę i… innych ludzi. Nie zrozumcie mnie źle – są momenty, w których pewne normy są potrzebne – jak mierzenie temperatury, ciśnienia itp. Czy jak badanie i porównywanie wyników dziecka w okresie prenatalnym może czasami pomóc w przedwczesnym wykryciu choroby i tym samym rozpoczęciu leczenia. Znów: nic nie jest czarno-białe. Nic więc dziwnego, że prawo idzie na skróty, i po prostu określa wiek pełnoletniości jako 18 lat (w Polsce). W przeciwnym wypadku każdego z nas czekałaby seria badań… albo hmm… egzamin. Egzamin dojrzałości… Ej… zaraz…

Maturus

Czyli z łacińskiego „dojrzały”. Tak, tak. Ten właśnie egzamin, którym część z nas kończy swoją przygodę z edukacją. Ja zdawałem podstawowy polski, rozszerzony angielski, rozszerzoną matematykę i fizykę. Czy poczułem się „dojrzale” po tym egzaminie? Z skąd. A więc czy poczułem się dojrzale hmmm intelektualnie? Absolutnie nie. Nie chcę zbyt głęboko wchodzić w ten temat, ale… po co jest w ogóle matura? Co udowadniasz sobą po przez zdanie matury? Ale tak szczerze. Bo ja pamiętam jak nic, jak moja polonistka wbijała nam „najważniejsze, żeby wpasować się w klucz odpowiedzi”. Swoją drogą zawsze jako siebie podaję przykład jak aktualna matura działa. Mój kolega z klasy, który był o niebo lepszy z fizyki ode mnie, zakuwał niemiłosiernie. Ja? Tyle ile musiałem. Byłem na takim etapie życia, że nie miałem ochoty nikomu nic udowadniać. Chciałem po prostu zdać na minimum i pójść dalej. W domu nic się nie uczyłem z fizyki. Nic nie powtarzałem. Z fizyki (przedmiotu podstawowego) miałem 2 na koniec roku. Z fizyki fakultetu (czyli o ironio poziom wyżej niż podstawy)… 3. Przemilczę ten absurd. Natomiast gdy dostałem na maturze arkusz z fizyki, to zrobiłem to czego uczyła nas polonistka – przewertowałem arkusz i zacząłem „wpisywać się w klucz”. Nie liczyłem, a odpowiadałem na pytania. Bo to nie było wymagane. Po prostu – wpisywałem się w klucz, tak jak arkusz mnie o to prosił. Gdy dostaliśmy wyniki, kolega, który się uczył dostał 63%, a ja 68%. Pamiętam jak wybuchłem śmiechem. Więc ponownie: czy czułem się dojrzały z fizyki? Nie. Absolutnie nie. Dowodem na to jest, że na studiach egzamin z fizyki zdawałem 4 razy (w tym byłem na kursie wakacyjnym)

Zatem czy egzamin dojrzałości jest egzaminem dojrzałości? Moim zdaniem aktualnie nie. Ani pod względem fizycznym, ani psychicznym, ani intelektualnym. To tylko papierek. A przecież mogłoby być inaczej. Nie jest mi trudno wyobrazić sobie, że taki egzamin mógłby naprawdę sprawdzać chociażby dojrzałość psychiczną czy emocjonalną. Wiedzę i tak sprawdzają nauczyciele po przez sprawdziany. A matura mogłaby być świetną okazją, żeby otrzymać papierek, który ma jakąkolwiek wartość. Dokument, który świadczyłby, że „tak, jesteś gotowy do życia w społeczeństwie”. A przynajmniej teoretycznie. Lepsze to, niż udowodnienie państwu, że umiesz wpasować się w nic nie wartościowy klucz odpowiedzi.

Co mówi Twoje serce?

Pewna bliska mi osoba, w rozmowie zaśmiała się, że jej dziecko w podstawówce miało za zadanie opisać co oznaczają poszczególne emocje. „Co ja? Na studia z psychologii mam iść?”. Tylko czy osoba dorosła musi iść na „studia z psychologii”, żeby własnymi słowami opisać czym jest chociażby „strach”, „radość” czy „wstyd”? To mówi ci twoje serce. Jeżeli potrafisz się wsłuchać w twoje serce, to ono ci bardzo dokładnie powie, czym dla niego są te emocje. I na szczęście w dzisiejszym świecie co raz większą uwagę przywiązuje się do uczenia ludzi czym są emocje. Oraz, że wszystkie emocje są dobre. Tak jak w micie o stworzeniu świata Bóg widział, że wszystko co stworzył było dobre. Każda emocja ma swoje miejsce w życiu i jest po coś potrzebna. Gdyby nie była potrzebna, to proces ewolucyjny już dawno by się jej pozbył.

Brak wiedzy o emocjach, a co gorsza brak zrozumienia własnych emocji powoduje, że nie potrafimy nawiązać zdrowych relacji w innymi ludźmi – w tym z własnymi dziećmi. A dzieci ciągle na nas patrzą i chłoną jak gąbka nasze zachowania i „mądrość”. I mimo, że możemy być dojrzali fizycznie i dojrzali psychicznie, to emocjonalnie? Jesteśmy na poziomie podstawówki. Innymi słowy – dzieci wychowują dzieci. Swoją drogą jest to też cytat z filmu Służące – gorąco polecam.

Niedojrzałość emocjonalna to aktualnie plaga i jeden z najczęstszych powodów uznania nieważności ślubu kościelnego. Nie mam niestety statystyk, ale znajomy ksiądz pracuje w sądzie kościelnym. Także ten. No właśnie, czy jest to aktualna plaga? Nie było tego wcześniej? Oczywiście, że było. Tylko dopiero teraz zaczęło się mówić o tym głośno. Dopiero teraz jako społeczeństwo dojrzeliśmy do tego, żeby zająć się tą kwestią. Przedtem był to temat tabu. Trzeba było przecież podtrzymać ten… mit dorosłości.

Smoki, bóstwa i kosmici

Ale na czym właściwie polega ten mit dorosłości, którego tak się czepiłem? Dlaczego mit? Bo mit to (ponownie – Wikipedia) „opowieść o bóstwach i istotach nadprzyrodzonych, przekazywana przez daną społeczność”. Chodziło o to, żeby słuchacze albo bali się tych istot, albo dążyli, żeby być jak one. Natomiast te istoty nigdy nie istniały. Dziecko (odbiorca) patrzy na rodzica i widzi go jako przykład dorosłego, a rodzic wcale nie musi być dorosły. Nie chcę uogólniać, ale niestety często nie jest. Co gorsza, mit często jest podsycany przez myślenie rodzica, że on musi pokazać, że on (rodzic) jest wyżej (jest bóstwem).

Przykłady:

  • Bliska mi osoba w rozmowie z dzieckiem nie chciała przyznać mu racji, mimo że dziecko ewidentnie ją miało. Zapytany dlaczego tak ta osoba się zachowała usłyszałem (parafrazując) „przecież nie mogłem przyznać, że miał rację – jakby to wyglądało?”
  • Inna bliska mi osoba powiedziała „dziecko zawsze powinno pierwsze przeprosić rodzica – szacunek tego wymaga”.
  • „Starsi mają zawsze racje”

Tragedią tych i podobnych sytuacji, jest efekt odwrotny od zamierzonego. Rodzi się bunt, który jest wpisany w naturę człowieka. I nie inaczej jest wszak w moim przypadku. Nie ukrywałem i nie zamierzam ukrywać, że gardzę takim myśleniem. Podkreślam – gardzę takim myśleniem i zachowaniem, nie ludźmi! Szacunek i zaufanie – to rzeczy, których nie można kupić. Nie można wymóc na drugim człowieku. Nie pomoże ci żadne prawo, ani cywilne, ani kościelne, ani boskie. Szacunek należy się każdemu człowiekowi – niezależnie kim jest, ile ma lat i co robi. Smutne jest to, że najczęściej oceniającymi osobami (ponownie – z mojego doświadczenia) są osoby religijne, które z jednej strony zarówno pierwsze bronią wartości życia od poczęcia do naturalnej śmierci, a tym samym pierwsze stawiają się wyżej od młodszych. Ot taki paradoks. I tak jak przykład idzie z góry – tak ryba psuje się od głowy.

Moc w słabości się doskonali

Tytuł tego akapitu to słowa Jezusa zaczerpnięte z 2 Listu do Koryntian (2 Kor 12, 9). I jeżeli masz problem z zaakceptowaniem tego, co wyryj sobie to na drzwiach twojego domu i niech ci się to przypomina dzień w dzień, aż nie wypali się to w twoim sercu. Nie ma nic złego w pokazywaniu słabości. Nie jesteś bogiem. Nie musisz być doskonały, nieskazitelny, nieomylny, wszechwiedzący itp.

Czym jest dla mnie dorosłość?

Po pierwsze: To akceptacja własnej cielesności, psychiki i emocji. To umiejętność pokochania siebie takiego jakim się jest. Z wszelkimi zaletami  i wadami. To umiejętność śmiania się z siebie. To bycie prawdziwym wobec siebie samego – naprawdę nie ma sensu udawać kogoś kim się nie jest. Serio, byłem tam. Dlatego nie usunąłem moich wpisów z tego bloga. Taki kiedyś byłem, i to jest ok 🙂

A po drugie: to samo co wyżej… tylko odnośnie drugiego człowieka. A bliźniego swego jak siebie samego.

A po trzecie: umiejętność uniżania się. Miałem z tym ogromny problem. Do momentu, aż nie zacząłem słuchać konferencji bp Rysia. Po jednej z jego konferencji (nie pamiętam niestety której dokładnie), pamiętam jak w pracy zacząłem klękać przy biurku koleżanki, z którą miałem straszny problem – uważałem ją za gorszą od siebie. Bp Ryś mówił, żeby fizycznie zniżyć się do tej osoby. Żebyś nie czuł się wyżej od niej. I tak też zacząłem robić. Zacząłem klękać, żeby poczuć, że jestem od niej niżej, albo maksymalnie na równi. Pomogło!

Dlaczego tak? Bo dzieci nie potrafią siebie pokochać, bo dopiero siebie poznają. Jak siebie poznają, to zaczynają zauważać wszystkie swoje wady (zwłaszcza w okresie rozkwitania). Jak poznają wszystkie wady, to nie potrafią ich zaakceptować. A jak widzą inną osobę, która ma lepiej – bo nie ma tej wady – to zazdroszczą. I dzieci nie potrafią się uniżać. I to normalne. Bo dzieci chcą być chwalone. Bo chcą nauczyć się swojej wartości. Swoją drogą – jak mają nauczyć się swojej wartości, jeżeli nigdy nie pochwaliłeś swojego dziecka?

Czy można dowiedzieć się jak smakuje umami nigdy nie jedząc nic umami?