„Gdybym nie był bity, to bym nie wyrósł na ludzi”

O napisaniu tego posta myślałem od kilku(nastu) miesięcy. Ogrom przeżyć i ładunek emocjonalny, który towarzyszy mi wystukując kolejne litery na klawiaturze powoduje, że całe moje ciało drży.

Nie zliczę ile razy słyszałem to zdanie. Przewija się zarówno w rozmowach na żywo jak i w dyskusjach w mediach społecznościowych. Jest to koronny argument za „klapsami”, a więc nie owijając w bawełnę – przyzwalający na przemoc w domu. Ale czy to naprawdę prawda? Skąd się bierze takie myślenie?

Syndrom sztokholmski

Zaznaczam, że nie jestem psychologiem czy psychoterapeutą. Są to jedynie moje przemyślenia. Dla mnie takie myślenie z daleka pachnie syndromem sztokholmskim.

Pierwsze badania prowadzono w latach siedemdziesiątych. Definicję i opis zjawiska na potrzeby FBI i Scotland Yardu opracował psychiatra Frank Ochberg. Stał na stanowisku, że w sytuacji skrajnego stresu i zagrożenia życia ofiara czuje się bezradna jak dziecko, zaś wszelkie przejawy litości agresora traktuje jak dar, co powoduje uczucie wdzięczności, skutkujące sympatią do napastnika.

Bezbronne dziecko, narażone na ogromny stres jakim jest niemożność przeciwstawienia się sile mięśni dorosłej osoby nie jest w stanie poradzić sobie z tym doświadczeniem. Psychika w takich wypadkach ma do wyboru dwie rzeczy: wypchnąć to wspomnienie do podświadomości, albo zacząć je racjonalizować.

Świadomość a podświadomość

Mózg jest tak skonstruowany tak, że zawsze wybiera najłatwiejszą drogą. Zatem co jest łatwiejsze? Stanąć w prawdzie i powiedzieć, „tak, jestem ofiarą przemocy domowej i przeżyłem/am traumę”, a następnie próbować poradzić sobie ze wszystkimi następstwami (przeżycie uczuć, których jako dziecko nie mogłeś/aś poprawnie przeżyć; życie z traumą; itd.), czy „dobrze, że byłam/em bity – to mnie nauczyło życia”. Oczywiście, że druga droga jest łatwiejsza. W tym wypadku temat zostaje „zamknięty”, a zarówno oprawca jak i ofiara mogą żyć dalej „szczęśliwi”. Natomiast w życiu jest tak, że nie wszystkie najprostsze rozwiązania są dobre na dalszą metę.

Rzeczywistość

To jak przekłamane jest zdanie z tytułu udawadnia wiele badań, które wskazują, że u dzieci, które doświadczyły przemocy w domu, częściej zauważa się:

  • Jąkanie
  • Zaburzenia psychosomatyczne (zaburzenia, w których istotną rolę odgrywają czynniki psychiczne – często niejasne skargi na ból)
  • Niepokój
  • Kompulsywne zachowanie
  • Zaburzenia snu
  • Nadmierny płacz
  • Problemy w szkole
  • Depresja
  • Zachowanie autodestrukcyjne
  • Uciekanie (zarówno z domu jak i od problemów w dorosłym życiu)
  • Gniew i wrogość
  • Niska samo ocena
  • Trudności w zaufaniu innym; problemy w związku

Źródło

Czy to wygląda na listę udowadniającą, że „wyrosło się na ludzi” ?

A bliźniemu swemu jak sobie samemu

Racjonalizowanie przemocy domowej niesie bardzo poważną konsekwencje: jest niezwalczana i propagowana. Jezus powiedział A bliźniemu swemu jak sobie samemu, i jest nie inaczej w tym wypadku. Jeżeli ofiara wychodzi z założenia, że to co ją spotkało było dobre, to dlaczego nie miałaby tego dobra dawać też swoim dzieciom? Przecież swoim dzieciom chcemy dawać wszystko co dobre, prawda? A więc błędny krąg przemocy nie zostaje przerwany, ale trwa. Co więcej mówi się o tym jak o oczywistym dobrze, nie tylko przez rodziców, ale, o zgrozo, ludzi, którzy mają bardzo duży wpływ na moralność w naszym społeczeństwie – kapłanów.

2 lata temu przechodziłem bardzo poważnie bostonkę. Przez 2 tygodnie byłem przykuty do łóżka, bo moja mobilność była bardzo ograniczona przez bolące wrzody, które miałem wszędzie – pod stopami też. Uczestniczyłem wtedy prawie codziennie we Mszy Świętej online, z Tyńcu (zakon Benedyktynów). Jeden z ojców, który prowadził Eucharystię, grzmiał z ambony o „bezstresowym wychowaniu” i że winą tego jest to, że dzisiaj dzieci nie dostają klapsów w domu.

Zatem skoro zarówno osoby świecie jak i duchowni wyrażają aprobatę do używania przemocy wobec dzieci, to jak mamy przerwać wspomniany wcześniej krąg przekazywania tego dobra?

Życie w prawdzie

Przywołując ponownie słowa mistrza Jezusa, prawda uczyni was wolnymi (J 8, 32), jedyną słuszną drogą wydaje się opcja pierwsza. Jest to bardzo bolesna droga, i trudna, w której nieodłącznym elementem wydaje się modlitwa, towarzystwo psychoterapeuty i spowiednika.

Warto zauważyć, żeby nie traktować swojego spowiednika czy współmałżonka/ę jako „taniego” psychoterapeutę (o czym pisze ks. Marcin Kołodziej w książce Szczerze o spowiedzi). Można to porównać do sytuacji, gdy chcesz wykonać generalny remont piwnicy, to potrzebujesz profesjonalisty, który pomoże Ci przez to przejść.

Czy będzie kolorowo? Nie. Tak jak wspomniałem, jest to trudna i bolesna droga. Być może zaczniesz zauważać u siebie stany depresyjne (dlatego tym bardziej potrzebna ci pomoc). Natomiast pocieszeniem jest to, że dasz swojemu dziecko prawdziwe dobro, jakim jest brak startu z traumą i bagażem emocjonalnym, którego nie potrafi unieść.

Godność dziecka

Na koniec chciałbym przywołać Katechizm Kościoła Katolickiego, punkt 2378:

Dziecko nie jest czymś należnym, ale jest darem. „Największym darem małżeństwa” jest osoba ludzka. Dziecko nie może być uważane za przedmiot własności, za coś, do czego prowadziłoby uznanie rzekomego „prawa do dziecka”. W tej dziedzinie jedynie dziecko posiada prawdziwe prawa: prawo, by „być owocem właściwego aktu miłości małżeńskiej rodziców i jako osoba od chwili swego poczęcia mająca również prawo do szacunku

Jeżeli powyższe przemyślenia Cię nie przekonują, to warto zadać sobie trzy pytania:

  1. Czy bicie drugiego człowieka jest wyrazem szacunku? (w myśl przytoczonego pt 2378)
  2. Czy Józef i Maryja podnieśli rękę na Jezusa?
  3. Czy chciałbyś mieć pracodawcę, który (licząc, że 6 letnie dziecko ma średnio 66cm, a dorosły człowiek 170cm, a więc jest on 2,57x wyższy [większy]) ma 4,4m (1,7*2,57) wysokości, i uderza cię kiedy go nie posłuchasz?

Pozostawiam Cię z tymi pytaniami.