Utonąć w ciemności

Przedwczoraj miałem kolejny koszmar. Pamiętam tylko puentę. Wsiedliśmy do samochodu. Wydaje mi się, że przed czymś uciekaliśmy. Nie pamiętam. W samochodzie z nami byli chyba moi teście. Było ciemno (no cóż, w moich snach to raczej standard), jechaliśmy nocą i padał deszcz. Jechaliśmy szybko. Jak na moje to za szybko. Ogólnie panowała pozytywna atmosfera… do momentu, gdy jadąc tak przez tą ciemność w pewnym momencie nie krzyknąłem „Hamuj!”. Ale wszystko działo się zbyt szybko. Przed nami znikąd wynurzył się zerwany most i tabliczka z czaszką na środku drogi. Nie poczułem tego, ale wiedziałem, że toniemy. Nie czułem wody. Nie czułem wilgoci. Nie brakowało mi tlenu w płucach. Ale wokół otaczała mnie ciemność. Najprawdziwsza gęsta i nie rozjaśniona żadnym najmniejszym blaskiem ciemność. Miałem wrażenie, że tonę, ale nie mogłem tego zweryfikować. To tego typu sen, w którym zaciera się granica między snem, a rzeczywistością… nie należą do moich ulubionych. Bowiem nie mogłem stwierdzić, w którym momencie tak naprawdę obudziłem się. Była noc. Była ciemność. Nie byłem pewny nawet, czy nie krzyknąłem przez sen. Zdezorientowany wstałem, wysikałem się, wypiłem szklankę wody i położyłem się spać. Niczym pasażer na przystanku czekałem na kolejny transport, mając nadzieję, że tym razem dowiezie mnie na koniec trasy bez nieprzyjemności.

 

Ręka Boża

Czułem, że jestem roztrzęsiony duchowo i emocjonalnie. Rozbity i w ogóle. I spotkałem Brata Pawła przed kościołem i powiedziałem, że nie wiem co mam robić w życiu itd. Jąkałem się. Nie mogłem poskładać zdania. Brat mnie chwycił i powiedział, że zaprowadzi mnie do brata (nie pamiętam imienia) bo on słynie z wielu łask i jest świetnym spowiednikiem. Brat Paweł zaprowadził mnie do takiej kaplicy i przed tą kaplicą stał taki brat co mnie kiedyś na Wołczynie spowiadał (i nie było to nic nadzwyczajnego). On mnie przejął i otworzył kaplicę i powiedział, że w tej kaplicy już wiele cudów się dokonywało. Zdążyłem tylko zobaczyć, że w kaplicy był wystawiony Najświętszy Sakrament. W momencie gdy go zobaczyłem to ścięło mnie z nóg. Padłem w ogromnych bólach. Moje całe ciało było sparaliżowane. Nie wiedziałem czy śnię czy już nie. Wszystko mnie bolało więc nie próbowałem nawet się ruszyć bo z jednej strony czułem ten paraliż, a z drugiej czułem pewną „rękę Bożą”. Tzn nie było mi dobrze, ale czułem taki delikatny pokój. Ciężko to opisać. Więc tak leżałem. Wszędzie było ciemno. W końcu uczucie błogości zaczęło przechodzić i postanowiłem ruszyć palcem. Nie spałem. Nie wiem kiedy skończyłem śnić. Ale było to coś… mega dziwnego…

 

Sen w śnie

Mój pierwszy w życiu sen w śnie… Niestety nie zdołałem sobie go na tyle utrwalić,a by go jakoś mega dokładnie opisać…

Co ciekawe oba sny odbywały się jakby w akademiku. Tzn. otoczeniu podobnym do akademika, w którym teraz mieszkam.

Wszedłem do pokoju. Przez okno pokoju wpadało pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Panował półmrok, a pokój… był pusty.
Zrobiłem krok i zobaczyłem jak po podłodze przechodzi szybko czarny pająk. Nie był malutki… na oko miał gdzieś 4cm. Rozglądałem się dalej po pokoju, bowiem zacząłem sobie powoli uświadamiać, że ten pokój mimo iż wydaje mi się tak dziwnie znany nie jest dokładnie taki sam jak w rzeczywistym akademiku – zaczęło do mnie docierać, że śnię. Lecz wtem niepostrzeżenie poczułem ból w ręce. To był ten pająk. Widziałem go dokładnie, ponieważ ugryzł mnie w rękę. Czarny, raczej nie włochaty… i z takim dziwnym czerwonym znakiem na odwłoku…
Nie musiałem go zrzucać – sam szybko uciekł. Wtedy dopiero spostrzegłem, że pokoju jest pełno pajęczyn oraz małych jajek pająka. Małych pajączków w pokoju było co raz więcej. Nie wiedząc dlaczego włożyłem rękę do lewej-tylnej kieszeni w spodniach… wyjąłem coś i ku mojemu zdziwieniu były te same jajka pająka. Obudziłem się… tak mi się zdawało. Znów byłem w akademiku. Tym razem przez korytarz akademika przewijali się nieznajomi. Spotkałem jakiegoś znajomego i chciałem mu opowiedzieć o śnie. Wszedłem do windy. Zacząłem mu opowiadać. Winda stanęła… w połowie.  Dopiero wtedy naprawdę się obudziłem.

 

Ciąża po raz trzeci

Tym razem Eruru. Jak zawsze ze swoją powagą na twarzy, lecz paradoksalnie z radosnym błyskiem w oczach. Razem z Lucem, za którym ostatnio ugania się i o czym notabene żaliła mi się… w każdym razie co było odmiennego w tym śnie, że tak mi został w pamięci?
Zaszła z nim w ciążę. Tak, na pewno. Poroniła.
Ale… zaszła w ciążę po raz drugi. Od tak. Cudownie. Bez płaczu, bez łez.

Jak zawsze… tak zawsze ona.

Ciąża

Kolejny raz (co najmniej po raz drugi) śniła mi się bliska mi osoba (za każdym razem jest to inna osoba) w… ciąży. Poprzednim razem była to K., tym razem była to A. … dziwne. W tym śnie miasto, w którym się znajdowaliśmy było jakby dmuchane – tzn. budynki były zrobione z takiego materiału jak dmuchane materace, na których pływa się latem po jeziorze. Wszystko było mlecznego koloru. I wśród nich Ona. Jak zawsze uśmiechnięta, rude włosy, zielona koszula, delikatne gesty ciała… i spojrzenie z profilu… brzuszek jakby 5 miesiąc. Byli tam też młodzi mężczyźni, ale pełnili jakby drugoplanowe role. Byli tłem, a było ich chyba z 5ciu. Jednak najdziwniejsze było to… że koncentrowałem się na Niej. Moja podświadomość jakby jej pragnęła… nie. Pożądała. To właściwe słowo. Chciałem ją mieć na własność. Cieleśnie. Ale w rzeczywistości… chyba tego nie czuję.

Co nie zmienia faktu, że ładna dziewczyna, staje się jeszcze bardziej atrakcyjna z brzuszkiem. 😉

Ratofobia

Od kiedy pamiętam mam ogromny lęk – wręcz niestwierdzoną fobię jeżeli chodzi o szczury.

Snów… a raczej koszmarów miałem wiele. Naprawdę, rzekłbym że przynajmniej jeden w roku mam co najmniej. To dla mnie naprawdę dużo.

Nie chce mi się przywoływać tych snów… to chyba zrozumiałe.

Jednak zawsze jest jeden stały motyw: nigdy nie widziałem szczura we śnie. Zawsze słyszę ich wręcz diaboliczny i przeraźliwy śmiech, oracz czuję smród stęchlizny. Najczęściej akcja wtedy rozgrywa się gdzieś w piwnicach… i co ciekawe… czasami idę w ich stronę, lecz nigdy nie docieram. Czasami czuję jak czają się za rogiem i wtedy uciekam co sił w nogach.

KBM

Pierwszy sen o niej miałem dzień po poznaniu jej na PS.net.
Śniło mi się wielkie blokowisko, typowe dla dużych miast – a tak wyobrażałem sobie Tarnów. Jak to rzadko bywa w moich snach… świeciło słońce i niebo miało odcień jasnego błękitu. Szedłem za nią i widziałem tylko jej ciemne blond włosy. Weszliśmy do klatki schodowej, wtem gdy obróciła się… ja się obudziłem.

***

Jakiś czas temu śnił mi się jej chłopak – mimo iż nigdy nie widziałem jego zdjęcia. Powiedział, że Ona jest w ciąży… pewnie dlatego nie rozmawiałem z nią? Ale jest szczęśliwa.

…to ważne.

 

Tornada

Tornada – a raczej trąby powietrzne, pojawiały się w moich snach… kilka razy, tzn. takich, które na dobre pozostaną mi w pamięci są 2… no 3.

Pierwszy:
Siedziałem w swoim pokoju, jednak w domu nikogo nie było. Panowała nienaturalna cisza… cisza przed burzą. Niebo mimo iż było już lekko szarawe, nagle mocniej pociemniało. Podszedłem wtedy do mojego okna, przez które mam widok na nasze podwórko, mur który oddziela owe podwórko od podwórka sąsiadów, oraz kamienicę obok. Nagle wręcz poczułem przez zamknięte okno jak zrywa się wiatr, a zza dachu owej kamienicy zobaczyłem wielką trąbę powietrzną, która wręcz majestatycznie, a za razem agresywnie zaczyna iść wprost w moją stronę. W tym samym momencie odwróciłem szybko głowę, tak aby ktokolwiek w domu mnie usłyszał i krzyknąłem na całe gardło “TORNADO!”. W momencie, gdy odwróciłem głowę (w śnie patrzyłem na siebie od tyłu) widziałem jak trąba powietrzna zaczyna rozrywać ścianę mojego pokoju. Poczułem tą ogromną siłę drzemiącą w tym zjawisku pogodowym.
W tej samej chwili, gdy krzyczałem – przerażony obudziłem się z lekkim potem na czole i zadyszką. Zdałem sobie sprawę, że krzyknąłem na całe gardło przez sen, a echo nadal niosło jakby się po domu.

Drugi:
Był o wiele “spokojniejszy”. Jechałem chyba samochodem – jako pasażer. Patrzyłem przez szybkę przyklejony do okno po prawej stronie pojazdu, na… pustynię – a raczej suchą i wyjałowioną ziemię, która ciągnęła się, aż po horyzont. Niebo nie było ani szare, ani jasne i słoneczne. Było takie… spokojne… spokojne pomimo tego co się działo. A co się działo? Ano po tej równinie – na której stały chyba 2 domki jakby z westernu – szalały… nie to zbyt dosadne słowo… one tańczyły! Tak! Tańczyły, pokazując swoją niezależność, siłę i niepodważalność… trzy trąby powietrzne. Nie zbliżały się do nas, ani nie oddalały, one raczej towarzyszyły nam.

Trzeci sen, niestety co raz słabiej pamiętam – raczej jak przez mgłę. W tym śnie byłem świadkiem, jak nad miastem formował się lejek. Po czym w pełnej okazałości trąba powietrzna dotknęła ziemi i jakby nigdy nic zaczęła zmiatać budynki z powierzchni ziemi.  Nie pamiętam tego zbyt dokładnie… a szkoda.

Nie chcę się bawić w jakiegoś specjalistę, ale mam przypuszczenia, że po części sny te mają źródło w dzieciństwie.
Jak byłem mały i jechałem rowerem obok jakiegoś pola, to widziałem jak kurz i jakieś wysuszone trawy delikatnie zaczynają wirować co raz to szybciej w kółko, tak o. Po prostu. Było lato i było strasznie gorąco. Wiał delikatny wietrzyk. To może mieć powiązanie z drugim snem.
Z pierwszym także zdarzenie z dzieciństwa – bodajże w roku 1997 w Boszkowie w nocy zrodziło się tornado. Nie wiem jak to było – czy przeszło obok Leszna czy jak. Wiem, że obudziłem się w nocy – mama zamykała okna w domu. Nie mogłem zasnąć… ponieważ na zewnątrz szalała niesamowita burza. Do tej pory w życiu nie widziałem gorszej. Wiatr wiał jak szalony, niebo miało kolor fioletowy, a co sekundę rozjaśniało i gasło niczym zepsuta żarówka. Grzmoty zlewały się jakby w jedną ciągłą całość.
Trzeci sen mógł być spowodowany informacją usłyszaną w czasie Wiadomości w telewizji – jak chyba w Lednicy pewnej nocy w centrum miasta zrodziło się trąba powietrzna.

Czy ma to jakieś głębsze przesłanie… ? Nie wiem. Wiem, że zawsze gdy jadę samochodem i patrzę na niebo, z drżeniem serca spoglądam na dziwnie formujące się chmury.

Czyściec

Nie pamiętam kiedy… Rok temu? W każdym razie jak 99% moich snów… panował mrok…

…jednak nie był to taki “standardowa” ciemność. Nie… to było coś innego… w każdym razie znajdowałem się na zimnej czarnej posadzce, w sumie – wszystko było czarne i zimne. Zobaczyłem siebie. Nagiego. Klęczałem skulony jakby z rozpaczy i strachu. Widziałem siebie z boku. Moja głowa była skierowana  na zachód. Wydawało mi się, że jest to jakaś stara opuszczona świątynia. W każdym razie, na zachodzie – w stronę w którą byłem zwrócony bił jakby blask… taki delikatny i kojący. Natomiast za mną znajdowała się jakby całkowita otchłań. Całkowita… doskonała… czerń. Pustka.

Sen, którego nie zapomnę do końca życia chyba.