Nie pamiętam kiedy… Rok temu? W każdym razie jak 99% moich snów… panował mrok…
…jednak nie był to taki “standardowa” ciemność. Nie… to było coś innego… w każdym razie znajdowałem się na zimnej czarnej posadzce, w sumie – wszystko było czarne i zimne. Zobaczyłem siebie. Nagiego. Klęczałem skulony jakby z rozpaczy i strachu. Widziałem siebie z boku. Moja głowa była skierowana na zachód. Wydawało mi się, że jest to jakaś stara opuszczona świątynia. W każdym razie, na zachodzie – w stronę w którą byłem zwrócony bił jakby blask… taki delikatny i kojący. Natomiast za mną znajdowała się jakby całkowita otchłań. Całkowita… doskonała… czerń. Pustka.
Sen, którego nie zapomnę do końca życia chyba.